Naciśnij “Enter” aby skoczyć do treści

Ekonomiczne wegetariańskie MRE w wersji DIY

Bycie wegetarianinem – „trawożercą” – nie jest skomplikowane, o ile mieszka się w mieście w warunkach względnego spokoju ekonomicznego. Problemy zaczynają się wtedy, kiedy ten spokój się kończy i trzeba samodzielnie przetrwać na zapasach niesionych w plecaku.

Niezależnie od tego, czy do korzystania z zapasów zmusza nas sytuacja ekonomiczna, klęska żywiołowa, zagrożenie bezpieczeństwa, czy też na własne życzenie stawiamy się w takiej sytuacji pakując się na wyprawę, to dzienna racja żywnościowa MRE (Meal, Ready-to-Eat), obok czystych gaci i szczoteczki do zębów, jest podstawowym wyposażeniem plecaka. A z gotowymi racjami żywnościowymi dla trawożernych bywa różnie.

Jako wegetarianin z problemami z trawieniem laktozy przerabiałem ten temat nie raz. Całe szczęście na własne życzenie, nie ze względu na sytuacje kryzysowe. Mam swoje wypracowane przez lata jeżdżenia z plecakiem sposoby na stworzenie sobie takiej racji. Oczywiście zawsze można kupić gotową żywność liofilizowaną, czy racje wojskowe, ale można też posłużyć się tym, co jest pod ręką. I wrodzona ekonomia zarządzania budżetem domowym raczej skłaniała mnie do tego drugiego rozwiązania.

Racja żywnościowa, znaczy co?

Racji żywnościowa, to jest żywność, która ma ci zapewnić dzienne zapotrzebowanie na składniki odżywcze i kalorie. Według mnie musi ona też spełniać też kilka dodatkowych zasad. Takie zestawienie z mojego doświadczenia działa najlepiej.

  • Łatwa do przechowywania – nie wymaga chłodzenia i specjalnych opakowań.
  • Gotowa do jedzenia bez przetwarzania termicznego lub z minimalnym przetworzeniem – powinna być w stylu „otwórz i jedz” lub „zalej wrzątkiem, poczekaj i jedz”. Nie przypuszczam, żebym miał czas na bawienie się w przyrządzanie całego posiłku. A jeśli będę miał na to czas, to powinna to być czynność dodatkowa, uatrakcyjniająca posiłek, a nie konieczny zabieg.
  • Dostępna i tania – ma być w najbliższym markecie lub hipermarkecie.
  • Lekka i wytrzymała – ma nie ciążyć na plecach w plecaku / BOBie / plecaku ewakuacyjnym. Ma wytrzymać jego gwałtowny upadek albo rzucanie. Szklane opakowania odpadają.
  • Porcjowana – pakowane tak, że 1 opakowanie to 1 posiłek. Nie trzeba ich pakować ponownie albo ogarniać pozostawionego jedzenia „na później”.
  • Kaloryczna – ma dostarczyć energii odpowiadającej zapotrzebowaniu równemu pracy fizycznej, czyli ok. 3000 kcal dziennie.
  • Zjadliwa – w związku z tym, że jest to sytuacja wyjątkowa albo awaryjna, to energia dostarczona z posiłku jest ważniejsza od walorów smakowych. Jemy po to, żeby mieć siłę albo żeby przeżyć. Nie oznacza to, że posiłek ma być ohydny, ale nie będzie to “serious gourmet shit”.

serious gourmet shit scene from pulp fiction

Mój ekonomiczny sposób na awaryjne albo wyprawowe wegetariańskie jedzenie

Z poniższych produktów można sobie skompilować własna przyzwoitą porcję. W niektórych miejscach polecam produkty konkretnych firm, ponieważ z tego co się orientuję albo nie mają konkurencji, albo znacząco odstają od konkurencji albo wyróżniają się ceną. Polecanie to nie ma charakteru komercyjnego, a wskazane firmy mi nie płacą, ani mnie w żaden sposób nie wspierają. Wybrałem je ze względu na moją subiektywną ocenę ich produktów i fakt, że z nich korzystam.

  • Fasolka w sosie pomidorowym – koniecznie w puszce. To dla mnie numer 1. Praktycznie gotowe danie. Dobre samo z siebie, do pieczywa, makaronu, albo do dodania do zupy. Tanie i dostępne jako marka własna większości sieci, więc nie trzeba kupować droższych podobnych dań rozpoznawalnych marek, bo smakują tak samo.
  • Konserwy warzywne: groszek konserwowy, fasola konserwowa – można je dorzucić jako wkładkę białkową do każdego dania, wciągnąć bezpośrednio z puszki, albo rozgnieść widelcem na pastę do kanapek. Zaletą jest stosunek liczby kalorii i rodzajów zastosowań do ceny. Tylko uwaga na kukurydzę konserwową, bo ona tak nie działa.
  • Pasztet sojowy / roślinny / humus / paprykarz wegetariański: pakowane w plastikowe lub aluminiowe „kubeczki” – małe i poręczne, dobre jako smarowidła albo do jedzenia na sucho. Nie zapychają. Trzeba uważać przy pakowaniu, żeby podczas noszenia nic nie uszkodziło aluminiowego wieczka, ale nawet w takich przypadkach zawartość jest na tyle gęsta, że zostaje na miejscu. Wymaga pewnej wprawy w układaniu w plecaku i warto to poćwiczyć, a w najgorszym wypadku zapakować dodatkowo w szczelną foliową torebkę.
  • Pieczywo chrupkie – ma tę przewagę nad zwykłym pieczywem, że się nie zeschnie – bo już jest suche! Wadą jest jednak to, że jest kruche i trzeba je odpowiednio pakować, żeby się nie połamało. Chociaż nawet połamane może służyć jako wypełniacz do past, sosów, zup, owsianek itp.
  • Saszetki z gotowymi daniami – na rynku są 2 marki, które na stałe goszczą w moim plecaku: Łowicz „Danie w 2 minuty” i „Kaszetka” Bonduelle. Dodanie do kaszetki fasolki w sosie pomidorowym robi szybki, pożywny i znośny smakowo obiad. Łowicz ma tę zaletę, że można go od razu jeść, chociaż wolę do niego dodać wcześniej trochę gorącej wody, która podgrzewa danie i rozpuszcza zlepiony w saszetce sos. W przypadku Łowicza dla mnie 1 daniowy obiad to 2 saszetki.
  • Kabanosy roślinne – moim zdaniem inne marki poza Tarczyńskim jeszcze nie dotarły do takiego poziomu jakości, żeby można było je tu wspominać. Jeśli szukasz gotowego produktu i nie masz czasu na eksperymenty, to bierz Tarczyńskiego. Uwaga na różne wersje produktu – te z piri-piri są dla mnie zbyt pikantne i wolę wersję klasyczną albo z nasionami zbóż.
  • Kleik ryzowy / kaszka ryzowa, bezmleczne produkty dla dzieci – mam problemy z laktozą, ale dla urozmaicenia jadłospisu fajnie jest mieć w zestawie coś mlekopodobnego. Mi sprawdzają się bezmleczne kaszki błyskawiczne dla dzieci. Zalewasz wodą, czekasz aż się wchłonie i masz gotowe szybkie śniadanie. Ale żeby było ciekawsze, warto dodać suszonych owoców, orzechów albo bakalii.
  • Suszone owoce / bakalie / orzechy – wszystko to, co można znaleźć na stoiskach z asortymentem do ciast i deserów. Rodzynki robią robotę jako przekąska. Orzechy są wysokokaloryczne. Owoce kandyzowane mają dodatkowego kopa energetycznego przez cukier. Dobre jako bomby kaloryczne i jako improwizowany deser.
  • Krówki – w moim przypadku wegańskie, bo bez mleka. Jak trawisz laktozę i nie wykluczasz mleka z diety, to bierz zwyczajne. Każda krówka to mała bomba kaloryczna, która dodaje energii, kiedy nie masz czasu na postój a trzeba iść dalej.
  • Mleko sojowe w proszku – Jest taki wynalazek, ale nie w każdym markecie. W hipermarketach można go znaleźć na półkach ze zdrową żywnością. Działa jak zwykłe mleko w proszku, tylko jest sojowe, więc nadaje się dla wszystkich z problemami z laktozą (to o mnie…). Zaletą jest niska masa przy dużej wydajność opakowania. 400 gram proszku wystarcza na 4 litry napoju.
  • Soki warzywne (w innych niż szklane opakowaniach) – można je wziąć, ale nie jest to produkt konieczny. Zwykle biorę sok pomidorowy w tetrapacku i to wtedy, kiedy mam na niego miejsce. Zgodnie z systemem metrycznym 1 litr czystej wody waży 1 kilogram. Litr soku to kilogram z hakiem plus waga opakowania. To raczej kiepski przelicznik masy do kalorii, ale jak masz miejsce i wiesz, że szybko wyjdzie, to bierz.
  • Makaron błyskawiczny – albo pakowany indywidualnie jako makaron do dań kuchni azjatyckiej, albo jako ten w zupkach instant. Same zupki są raczej kiepskie, ale atutem makaronu jest to, że wystarczy mu ciepła woda, żeby sam doszedł ze stanu suchara do stanu jędrnego klucha. Nadaje się do każdego dania, czy na słodko, czy na wytrawnie. Daje uczucie sytości i napędza węglowodanami. Lekki i pakowny, tani, a pokruszenie się paczki w plecaku tylko mu służy.
  • Zupy Daczka w prasowanych kostkach – wynalazek naszych ukraińskich przyjaciół, do kupienia na stoiskach z kuchniami świata w sekcji ukraińskiej / kaukaskiej. W wersji bezmięsnej mamy do wyboru zupę charczo (czerwona torebka) albo grochową (zielona) w formie 150 gramowej kostki. Po rozpuszczeniu w wodzie i ugotowaniu dają konkretny posiłek. Można, a nawet trzeba je podrasować tym, co jest pod ręką i wtedy są naprawdę pożywne. Wadą jest to, że nad przygotowaniem trzeba trochę posiedzieć i trzeba je mocno podgrzać. Ale jak jesteś hardcorem, to możesz chrupać kostkę.
  • Płatki owsiane błyskawiczne – niedoceniany produkt do podrasowania zup, sosów, owsianek i dań instant. Dodatkowa porcja węglowodanów, w 100g płatków mieści się około 370 kcal. Produkt suchy, sypki i lekki, przez błonnik pozostawia uczucie sytości. Jedyny produkt w zestawieniu, którym możesz sobie przy okazji zrobić peeling.
  • Kisiel instant – najlepiej w formie saszetki na raz do zalania wrzątkiem. Słodki i przyjemny w użyciu, a w sytuacjach kryzysowych odrobina komfortu psychicznego i dodatkowych kalorii nie zaszkodzi. Po zjedzeniu od razu umyj naczynia, bo jak to dziadostwo zaschnie, to trzeba będzie szorować…
  • Dżem / miód w porcjach – do pieczywa chrupkiego, owsianki, a miód także od napojów. Tylko w plastikowych jednorazowych porcjach.
  • Kawa instant / cukierki z kofeiną – bez porannego kopa nie wstaję. Kawa, albo jakikolwiek jej substytut musi być, i już.

Warto wspomnieć o…

Jest kilka produktów, które nie pasują mi do powyższego zestawienia, ze względu na to, że są dostępne w szklanych opakowaniach i nie chciałbym ich czuć na plecach przez dłuższy czas. Jednak warto o nich wspomnieć, bo mogą się przydać kiedy mamy możliwość ich zabrania i nie musimy się obawiać o rzucanie naszym bagażem albo o jego ciężar.

  • Duszone Ziemniaczki z Marchewką – słoik firmy Provitus. Skoro dzieci mają swoje słoiczki warzywne, to to jest wersja dla dorosłych. 480g wegetariańskiego dobra, gdzie ziemniaki robią robotę. Gdyby nie ten szklany słoik, to byłby w każdym moim zestawie wyprawowym. Oprócz zestawu marchewka-ziemniaki, są także słoiki z marchewką, marchewką z groszkiem, kapustą, buraczkami, ale tylko ten jeden moim zdaniem jest wybitny. I nie ma na polskim rynku alternatywy (albo jej jeszcze nie znalazłem).
  • Gołąbki wegetariańskie – słoik od Primavika. Fajne danie, zawsze to coś ciekawego na talerzu. Niestety nadal to słoik…

Po co tak udziwniać? Skoro to sytuacja awaryjna, to możesz przecież zjeść mięso!

No właśnie nie do końca. Jasne, że można, tylko są tego konsekwencje…

Układ pokarmowy, który przyzwyczaił się do produktów roślinnych pracuje wolniej, bo nie musi się zajmować trawieniem mięsa, które wymaga „szybkiej ścieżki”. Jeśli twoje jelita są dostrojone do roślin, to wpuszczenie tam mięsa spowoduje, że to co było na wejściu, dość szybko pojawi się na wyjściu, wyrzucając przy okazji wszystko to, co napotka po drodze.

Jeśli zrobisz to w sytuacji awaryjnej, gdzie ważna jest prędkość ewakuacji, to zamiast uciekać, przekonasz się dlaczego w plecaku ucieczkowym jest saperka i dlaczego powinien tam być papier toaletowy.

W przypadku wypraw, zamiast podziwiania krajobrazów, zajmiesz się użyźnianiem okolic szlaków turystycznych radosną twórczością bakterii jelitowych.

Zmiana stylu żywienia wymaga dostrojenia twojego organizmu, które potrafi zająć mu od kilku godzin do kilku dni. W awaryjnych sytuacjach tego czasu zwyczajnie nie masz. Jasne, że jeśli nie ma nic innego do jedzenia, to trzeba jeść to, co jest, żeby przeżyć. Ale trzeba też wkalkulować w to konsekwencje i nieprzewidywalność nagłej zmiany stylu odżywiania.

Zanim spakujesz jedzenie 

Zanim zdecydujesz się na włączenie powyższych pozycji do swojego wyprawowego lub awaryjnego menu, zjedz je. Poznaj ich smak i sposób przygotowania. Najgorsze, co cię może spotkać, to nieprzyjemny smak, albo nieznana procedura przygotowania wtedy, kiedy nie masz wyjścia i musisz je zjeść w skrajnie niesprzyjających warunkach.

Jeśli masz jakieś własne patenty na wyprawowe albo awaryjne bezmięsne jedzenie, to napisz w komentarzu albo wrzuć linka. Zbierzmy więcej wiedzy dla pozostałych trawożernych w jednym miejscu.

Smacznego!

Podobał ci się ten tekst?

Postaw mi za to kawę, pomoże to mi pisać kolejne.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

CC BY-NC-SA 4.0 Ekonomiczne wegetariańskie MRE w wersji DIY by Karol Krzyczkowski is licensed under a Creative Commons Attribution-NonCommercial-ShareAlike 4.0 International License.

Leave a Reply

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.