Naciśnij “Enter” aby skoczyć do treści

Coś się zmieniło? Wykopki z domowego archiwum

Dokopałem się do moich wpisów jakiegoś zamierzchłego bloga albo szuflady, bo nie pamiętam, czy w ogóle gdzieś trafiły. Tak sobie je czytam i szczerze mówiąc sporo mi dają do myślenia pod kątem tego, ile w moim życiu się zmieniło. I ile się zmieniło w trzecim sektorze. Chociaż może nic się nie zmieniło, tylko patrzę na to wszystko z zupełnie innej perspektywy, z dużego, rozwiniętego społecznie miasta, z pozycji wygodnego etatu w organizacji pozarządowej, ojcostwa i obciążenia kredytem hipotecznym.

Backup Schrödingera to taka kopia awaryjna, która jednocześnie istnieje i nie istnieje. To znaczy robisz ją, ale do czasu jej odtworzenia nie wiesz, czy na pewno jest kopią awaryjną tego wszystkiego na czym ci zależy. Dodatkowo ludzi można podzielić na dwie grupy – tych którzy robią kopie awaryjne i tych, którzy będą robili kopie awaryjne.

Robię kopie awaryjne, odkąd straciłem kilka lat zdjęć z okresu moich studiów. Shit happends. Bolesna, ale skuteczna nauczka na przyszłość.

Od tamtej pory moje kopie awaryjne co jakiś czas są przenoszone na nowsze, większe i teoretycznie bardziej bezpieczne nośniki. Dzięki temu mogę się też przyjrzeć temu kawałkowi historii, który ciągnie się za mną, a o którym z różną regularnością zapominam.

Może trochę brakuje mi tego wkurwu, tych wszystkich emocji, które wtedy w sobie nosiłem, a które pozwalały mi dość dobitnie kwestionować „zastany stan rzeczy”. Młodość dodawała skrzydeł.

Czy naprawdę tak wiele się zmieniło? Oceńcie sami.


Kielce 2008

Urząd Pracy w Sosnowcu odmówił zarejestrowania bezrobotnego tylko dlatego, że jest on prezesem stowarzyszenia. Oczywiście pracuje społecznie, ale dla urzędników prezes to prezes, a praca społeczna to w końcu praca jak każda inna, więc nie można być jednocześnie bezrobotnym i pracować społecznie. Słowem, jak chcesz pracować społecznie, to na swój własny koszt i masz zapomnieć o innej pracy.

W końcu takich sytuacji należało się prędzej, czy później spodziewać. Nie wolno mieć pretensji do urzędników, bo mają prawo nie wiedzieć jak wygląda praca w organizacjach pozarządowych. W końcu nikt ich tego nie uczył i nikt nie wymaga rozróżniania jakiegoś tam prezesa stowarzyszenia od prezesa spółki węglowej.

Wolny rynek podzielił nas na administrację publiczną i na biznes, a takie hybrydy jak organizacje pozarządowe zostały właściwie zmarginalizowane. Coś tam jest i coś tam działa, ale to przecież tylko grupy ludzi mających czas żeby po pracy zajmować się dziećmi, niepełnosprawnymi albo bezdomnymi. Przynajmniej takie jest stereotypowe postrzeganie pozarządówek. Z jednej strony folklor robiący dziwne rzeczy i to jeszcze bez pieniędzy – bo nie dla zysku jest nagminnie utożsamiane z działaniami robionymi „za darmo” – a z drugiej strony skoro jest się w członkiem dumnie nazwanego „zarządu” takiego tworu, to pewnie ma się z tego kupę kasy. Typowy bezsens stereotypów.

Cały czas mam wrażenie, że ludzie patrzą na mnie jak na jakiegoś oszołoma. Na pytanie „gdzie pracujesz” mówię prawdę: „w stowarzyszeniu”. Po czym słyszę odpowiedz „a tak na serio, to gdzie?” Albo mówię, że jestem menadżerem i zarządzam projektami. Na początku jest „łaaaał” a potem euforia opada kiedy mówię, że organizuje projekty dla inicjatyw non-profit. „Aaaaa, to robisz to za darmo?” albo „Aaaaa, to jesteś wolontariuszem?” są na porządku dziennym. Czasami mówię, że zarabiam na mojej pracy i wtedy dostaję po głowie, bo w końcu „jak się pracuje w organizacji, to jest to praca społeczna i nie powinno się za to brać pieniędzy”.

Jakoś się przyzwyczaiłem do tego, że nikt nie rozumie tego co robię i tego, jak wymagające jest to zajęcie. Moja rodzina, chyba ze względu na kompletny brak moich reakcji, przestała już używać stwierdzenia „może byś znalazł wreszcie poważną pracę”.

Przestrzeń społeczna jest zmarginalizowana do tego stopnia, że nawet jeśli gdzieś uda jej się przebić do świadomości publicznej, to zwykle dociera tam już tylko w postaci jakichś efemeryd. W styczniu wrzucamy na Owasiaka (właśnie, nie na WOŚP, tylko „na Owsiaka”). Czasem wyślemy SMS’a PAHowi, oddamy krew, popatrzymy na tą dziwną młodzież, która w barwach Centrów Wolontariatu albo PCK coś tam sobie robi w ramach swojego wolnego czasu.

Prace społeczne odeszły razem z poprzednim systemem. Tak samo jak zaangażowanie jednostki na rzecz dobra społecznego. Postrzegamy je jako relikty PRLu poddane liftingowi i wciśnięte w gospodarkę rynkową. Odrzucane przez starszych jako coś, co już było, a przez młodych jako coś, czego nie rozumieją.

W pracy jestem profesjonalistą. Mam doświadczenie, wiedzę, zasoby i siatkę kontaktów. Wymagam od siebie wysokiej etyki. Nie boję się wyzwań i lubię w moim mieście robić rzeczy jako pierwszy. Wykonuję wolny zawód i ciesze się z tego. Nauczyłem się oszczędzać i kupować za gotówkę, bo przy wolnym zawodzie nikt przy zdrowych zmysłach nie udzieli mi kredytu. Odkładam pieniądze na przyszłość, bo nie wierzę w ZUS.

Pracuję „nigdzie” bo moja organizacja nie jest rozpoznawalna w mediach i ma niepopularną nazwę, która nie zawiera członów „instytut” czy „europejski” i co gorsza nie jest po angielsku. Dla większości społeczeństwa na rzecz którego pracuje jestem „nikim”, albo „planktonem”, który nie potrafi nawet założyć „interesu”, „biznesu” albo innych form działalności gospodarczej. Dla urzędników nie jestem nawet bezrobotnym, pomimo tego, że się czasami mieszczę w wymogach.

A dla mnie to społeczeństwo nie jest wystarczająco rozwinięte, żeby zrozumieć i zaakceptować to, co robię. I paradoksalnie, im mniej to społeczeństwo rozumie, tym więcej mam pracy przez wszystkie patologie, które z niego wyłażą. Ciężkiej pracy. Może tak ma być?

Podobał ci się ten tekst?

Postaw mi za to kawę, pomoże to mi pisać kolejne.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

CC BY-NC-SA 4.0 Coś się zmieniło? Wykopki z domowego archiwum by Karol Krzyczkowski is licensed under a Creative Commons Attribution-NonCommercial-ShareAlike 4.0 International License.

Leave a Reply

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.